JOASIA: Na dwa tygodnie przed koncertem jeden z głównych solistów się rozchorował. Szukaliśmy zastępstwa. Odpowiedział Łukasz, ale mógł dołączyć dopiero po tygodniu. Zgodziłam się. Nie wiedziałam, dlaczego nie może wcześniej. Zaufałam.
ŁUKASZ: Miałem zaplanowane weekendowe rekolekcje w milczeniu. Nie chciałem z nich rezygnować.
JOASIA: Od pierwszego spotkania, czułam, że mu się podobam. Próbował się do mnie zbliżyć. Był dobrym solistą, cieszyłam się, że zgodził się na to zastępstwo, ale nie odpowiadał mi jego sposób bycia. Miałam go za zadufanego. Nie chciałam, żeby odczytywał moją życzliwość jako oznaki zainteresowania. Poza tym miałam zasadę: nie wiązać się z ludźmi z branży.
ŁUKASZ: Zobaczyłem Joasię. Zainteresowała mnie. Atrakcyjna kobieta, do tego pewna siebie, zdecydowana, jak to dyrygentka. Była niedostępna, co krok to ściana, ale facet musi mieć wyzwanie, musi się postarać.
JOASIA: Dwa tygodnie po koncercie dostałam smsa, że jest w moim rodzinnym mieście, będzie miał trochę wolnego czasu, nikogo tu nie zna, może zgodziłabym się na wspólny obiad? Obawiałam się, że spotkanie będzie przykre, będę musiała powiedzieć: „Sorry, ale nie jestem zainteresowana”. Jednak człowiek, który przyszedł na spotkanie, to nie ten, jakiego znałam. Był radosny i bezpośredni. Gdy kelner przyniósł danie, najpierw się przeżegnał. Pomyślałam: „Co z tego, że jest z branży ważne, że serce ma we właściwym miejscu”. Bóg dał mi sygnał, aby dać mu szansę. Miał być obiad, a skończyło się randką do późna. Oprowadzałam go po moich ulubionych miejscach, podczas długich rozmów okazało się, że mamy te same wartości, pragnienia.
ŁUKASZ: Joasia poczuła się w obowiązku bycia przewodniczką, jeździliśmy po Warszawie, aż skończyliśmy na łódkach przy Pałacu w Wilanowie.
JOASIA: Tydzień później urządzałam urodziny. Odrzuciłam jego ofertę pomocy. Ale on i tak uparł się mi pomóc.
ŁUKASZ: Miałem dosyć tej skromności, tego udawania, powiedziałem: „Przyjeżdżam”.
JOASIA: Nosił za mną zakupy, przesuwał meble, a w kuchni czuł się tak swobodnie, jakby był idealnie pasującym elementem jej wyposażenia. Gdy wszyscy wyszli, przy romantycznym szumie zmywarki, zaczęliśmy mówić o swoich uczuciach i postanowiliśmy spróbować być razem, mimo że mieszkamy w dwóch różnych miastach. Po pięciu miesiącach Łukasz się oświadczył i podjął decyzję o przeprowadzce.
ŁUKASZ: Ślub planowaliśmy od razu. Decyzja podjęta, na co czekać?
JOASIA: Przeszliśmy próbę, bo czekając na mieszkanie, które miało zwolnić się lada dzień, a dzień ten się odsuwał, narzeczony mieszkał u mnie. Podjął już zawodowe zobowiązania. Był trochę jak przygarnięty bezdomny, dwa miesiące na walizkach. Bardzo nas to zbliżyło, choć dla ludzi postanawiających czystość przedmałżeńską, to duże wyzwanie.
ŁUKASZ: Mieszkanie razem przed ślubem jest potencjalnie niebezpiecznie wygodne. Pragnie się tej ukochanej osoby i można ją łatwo skrzywdzić. Ale przygotowało to nas na okresy wstrzemięźliwości w małżeństwie. Modlitwa dawała nam siłę, ale jak coś kusi, to nie oszukujmy się, że jesteśmy silni. Z grzechem się nie walczy, przed grzechem się ucieka.
JOASIA: Przy nikim innym nie czułam się tak dobrze. Nikt nie dawał mi takiego poczucia bezpieczeństwa. Nie jesteśmy zgodni we wszystkim, ale w kluczowych sprawach – tak. Wiedziałam od początku, że jeśli dzieci, to z tym człowiekiem, a rok od zaręczyn już spodziewaliśmy się dziecka.
ŁUKASZ: Kiedy spotyka się dwoje ludzi, którzy chcą być razem, myśl o dziecku nasuwa się sama, pragną przekazywać życie. Zawsze chciałem być tatą.
oprac. Dominika Putyra