Media kreują ideały piękna kobiecego i męskiego. Budzą w nas pragnienie, by dążyć do tych wzorów. Zapominamy, że zdjęcia te bardzo często są retuszowane. Nasi znajomi wrzucają na portale społecznościowe fotki, a to z ferii, a to z wakacji. Na wszystkich pięknie wyglądają. Oślepiają nas ich piękne uśmiechy. Często jednak do powstania jednego ujęcia potrzebnych im było kilkadziesiąt innych, mniej udanych.
Pamiętajmy, że nie musimy być idealni. Pan Bóg kocha nas takimi, jakimi jesteśmy. Każdego: tego z odstającymi uszami, tego z nadwaga, tego z piegami, tego poruszającego się na wózku inwalidzkim, tego niewidomego, tego niedosłyszącego i tego z krzywa trójka też. Mnie kocha w okularach, przez które przepłakałam wiele dni w szkole podstawowej i w pierwszej klasie liceum. Dla Boga każdy z nas jest piękny. Odkrycie tej prawdy wyzwala z kanonów piękna, narzucanych przez świat. Pozwala odetchnąć, polubić siebie i z miłością spojrzeć sobie w oczy w lustrze w łazience.
W części dla bierzmowanych piszemy o roli, jaka pełni świadek do Bierzmowania, wyliczamy dowody na to, ze Jezus naprawdę chodził po ziemi i podajemy warunki dobrej spowiedzi. Dzielimy się też z Wami świadectwami Krzyśka, który nie wstydzi się swojej wiary i Artura, który wybrał życie w czystości.
Kiedy rodzą się w ludziach kompleksy? Raczej nie widzimy przecież, by przedszkolak przejmował się tym, że ma nadwagę czy rude włosy, że tak pozwolę sobie sięgnąć po stereotypy…
- Kompleksy dają o sobie szczególnie znać w okresie dojrzewania. To czas, kiedy młody człowiek staje się szczególnie wrażliwy na opinię na swój temat wyrażaną przez inne osoby, zwłaszcza z grupy rówieśniczej. Wcześniej najważniejsza jest dla niego opinia rodziców i najbliższego otoczenia. Okres dojrzewania wiąże się z bardzo silną potrzebą bycia akceptowanym. Jeśli nie jest on akceptowany przez grupę rówieśniczą, rodzi się w nim poczucie bycia gorszym.
Jakie mogą być przyczyny tego braku akceptacji?
- Zdarza się, że dziecko posiada pewne cechy, które nie są mile widziane w jego otoczeniu. Jeśli idzie o cechy charakteru, dziecko może mieć np. skłonność do popadania w silne emocje, łatwo irytować się pod wpływem przeciwności losu. Przez inne dzieci będzie ono wtedy postrzegane jako osoba niebudząca sympatii.
Mało tego, często zdarza się, że w przypadku incydentów z udziałem takiego dziecka, nauczyciel bierze stronę agresora, dziwiąc się, że np. na wyzwisko w rodzaju „Ty głupku” dziecko reaguje płaczem bądź furią.
A poza cechami charakteru? Jakie znaczenie dla powstawania kompleksów mogą mieć niedoskonałości wyglądu czy choćby brak nowego, zaawansowanego telefonu?
- To wszystko zależy od kontekstu. Dziecko otyłe może być negatywnie postrzegane przez inne, ale nie w klasie, gdzie większość dzieci jest otyła (a to się coraz częściej zdarza). Źródłem kompleksów i prześladowania jest bowiem wszystko to, co sprawia, że młody człowiek odstaje w zauważalny sposób od reszty. Nawet to, że jest on np. szczególnie utalentowany. Z jednym oczywiście wyjątkiem – dziecko bogate, wkupujące się w łaski rówieśników upominkami, zawsze będzie popularne.
Ale od negatywnego postrzegania kogoś do wyśmiewania czy przemocy rówieśniczej jest jeszcze chyba kawałek drogi?
- Dająca się zauważyć agresja fizyczna bądź werbalna to zwykle poziom, na którym nauczyciele czy rodzice podejmują reakcję. Ale dla dziecka to jest bardzo późno. Niestety, dorośli rzadko reagują wcześniej, gdyż po prostu nie zauważają problemu. Trudno na pierwszy rzut oka postrzegać jako powód do niepokoju to, że jakieś dziecko siedzi samo na korytarzu i czyta sobie książkę albo gra na smartfonie. Nikt przecież jeszcze się nad nikim nie znęca.
Przemoc, najpierw słowna – wyśmiewanie, pojawia się dopiero po pewnym okresie izolacji. I dziecko jej poddane reaguje często w przesadny sposób, co jeszcze bardziej „nakręca” prześladowców. Ale nikt nie zastanawia się nad tym, że to grupa rówieśnicza sama sobie takie dziecko „wyhodowała” poprzez izolację.
A co może zrobić młody człowiek?
- Są trzy sprawdzone ochrony. Pierwszym jest dobra relacja z rodzicami, świadomość, że młody człowiek może liczyć na nich jako swoich „przewodników”. Drugi czynnik to wiara i uczestnictwo w praktykach religijnych. Trzecim jest dobra atmosfera w klasie; atmosfera, w której uczniowie się lubią i akceptują.
- A gdy się wstydzimy zwrócić do nauczycieli i rodziców?
- Musimy wtedy poszukać sobie środowiska, w którym będziemy akceptowani. Być może poza szkołą. Chociaż niekoniecznie doradzam subkultury.
Dlaczego?
- Bywają środowiska, które akceptują każdego, ale tylko dlatego, że same odrzucają normy społeczne. Trochę na zasadzie: „Jesteś odrzutkiem, a więc przyjdź do nas, my cię oceniać nie będziemy”. W tego rodzaju grupach młody człowiek wejść może w zachowania ryzykowne – eksperymenty z alkoholem czy narkotykami. Nastolatek musi poszukać środowiska, które go akceptuje, ale które jest pozytywne, pomaga mu rozwijać jego mocne strony.
To co Pani poleca?
- Duszpasterstwa i wolontariaty. Wolontariat jest jedną z najsilniej podnoszących samoocenę aktywności, w jakie można się zaangażować. Wykonując nawet najprostsze prace, rozdając choćby bezdomnym zupę na ulicy, młody człowiek zyskuje poczucie, że robi coś ważnego, że realnie komuś pomaga. W takich okolicznościach zawiązują się też trwałe i szczere przyjaźnie.
Dziękuję za rozmowę.
Wolontariat jest jedną z najsilniej podnoszących samoocenę aktywności, w jakie można się zaangażować.
O sposobach radzenia sobie z kompleksami i szukaniu prawdziwych, trwałych przyjaźni z Bogną Białecką, psychologiem, rozmawiał Karol Wojteczek.
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.
Czy w miłosierdziu jest miejsce na… odmowę pomocy?
Wyjaśnijmy sobie coś
Wielu z nas kojarzy egoizm z koncentrowaniem się na sobie. Czy to słuszna definicja? I tak, i nie. Bo z jednej strony w egoizmie chodzi o skupianie się na „ja”, ale z drugiej – nie da się żyć, kompletnie pomijając siebie samego. Jaka zatem jest miara? – Egoizm to koncentrowanie się wyłącznie na sobie – wyjaśnia tę kwestię o. Krzysztof Dyrek. Nie można więc tak po prostu nazwać egoistą człowieka, który szuka własnego dobra. Miarą egoizmu nie jest sam fakt „skupiania na sobie. Egoista to ktoś, kto szuka „wyłącznie” własnego dobra.
A skąd się właściwie bierze egoizm? Zdarza się, że człowiek nie doświadcza w życiu zbyt wiele miłości. I nie chodzi tu wyłącznie o dzieci pozbawione rodziców czy inne tragedie. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy w środku bardzo delikatni. I czasem wystarczy kilka sytuacji, w których po prostu „zabrakło” nam miłości ze strony osób, od których mieliśmy prawo jej oczekiwać. Wówczas pojawia się ból. Jeśli się to powtarza, człowiek (zwłaszcza dziecko!) zaczyna postrzegać siebie jako niegodnego miłości. I nie uczy się dojrzale siebie kochać. Bo przecież to od innych uczymy się miłości. Także tej „automiłości”. Gdy rana serca boli, osoba zaczyna się na niej koncentrować. Chce zaspokoić swój deficyt wszędzie, gdzie się da. To „tutaj” można (choć nie trzeba) stać się egoistą. Ks. Bogusław Szpakowski stwierdza, że „egoizm to zemsta niekochanego ja, Egoista to ktoś, kto nie potrafi kochać innych, bo nie potrafi dojrzale kochać siebie. Z powodu braku miłości do siebie czuje się wewnętrznie pusty. Zachłannie usiłuje wyciągnąć z innych to, co się da, by przynajmniej na chwilę poczuć zadowolenie” – podsumowuje ks. Szpakowski. Wg wielu psychologów, to właśnie brak miłości do siebie jest jedną z najważniejszych przyczyn psychicznych problemów.
„Jak siebie”, czyli: nie mniej i nie więcej…
Wiemy już, że egoista kocha innych „za mało”, bo tak naprawdę nie potrafi rozsądnie kochać siebie. Ale stosunek do bliźnich może być zdeformowany także w drugą stronę. „Ileż to razy słuchaliśmy kazań, które nawoływały nas do rygorystycznego zaparcia się siebie i bezgranicznej miłości bliźniego. Jakże łatwo było nam utworzyć przekonanie, że bliźniego należy kochać ponad wszystko, ale siebie nie. Otóż zapomnienie o sobie wzięte dosłownie jest groźne. Wówczas pomijamy istotny element przykazania miłości – że mamy kochać innych tak, jak siebie” – pisze ks. Szpakowski.
Czy egoizm może być święty?
„Święty egoizm” to pewne uproszczenie. O. Dyrek precyzuje: „Świętości tu nie ma, ponieważ wada nie jest święta. Ale w języku potocznym pojęcie to funkcjonuje jako synonim asertywności”. „Asertywność kojarzy się ze sprzeciwem. Ale w nim się zawiera także podejście do siebie samego: przyznawanie sobie prawa do własnego zdania, wyrażanie go, szacunek do siebie i własnej wrażliwości, a gdy trzeba – ochrona siebie. A to już nie egoizm, ale raczej dojrzałość. Postawa wolności. Asertywność to nic innego, jak umiejętność stawiania własnych granic, z poszanowaniem granic innych” – wyjaśnia jezuita. Trzeba tu koniecznie podkreślić, że asertywność to nie cecha. To zdolność nabyta. Da się tego nauczyć. Tylko jak?
Praktyka czyni mistrza
Uczenie się asertywności jest potrzebne wszystkim, a zwłaszcza osobom o niskim poczuciu własnej wartości, podatnym na manipulację czy ze zranioną godnością. Wbrew pozorom to nie tylko mówienie innym: „nie”. Początek nauki to mówienie wpierw do siebie samego: „mam prawo do…”: nie tylko do robienia, ale także do nierobienia czegoś. Dopiero za tym idzie stawianie odpowiednich granic. Weźmy przykład z codzienności: kolega prosi o pomoc w nauce, a ty koniecznie musisz się wyspać na sprawdzian. Siedziałeś długo nad książką, zostało ci kilka godzin snu. Co teraz? Z jednej strony wiesz, że sen jest ci najbardziej potrzebny, a z drugiej – narazić się koledze? Trudna sprawa. O. Dyrek zauważa, że w takich okolicznościach brak asertywności również może być egoizmem: „boję się odmówić, bo chcę mieć dobrą opinię”. Osoba asertywna, czyli dojrzała, powie sobie: „miałem obowiązek się nauczyć, a teraz mam prawo do snu”. I grzecznie odmówi koledze. Nie można się obwiniać, gdy odmawia się komuś pomocy, by mądrze chronić siebie. „Lekarstwem na brak asertywności jest miłość: miłość do siebie samego. Otwarta na innych, lecz szanująca siebie, który jestem nie bardziej i nie mniej ważny od bliźniego” – stwierdza o. Dyrek i za wzór podaje samego Chrystusa: „Pan Jezus był asertywny: otwarty na innych, ale bez poniewierania sobą. Dostrzegał potrzeby ludzi, ale nie spełniał im wszystkich zachcianek. Szczyt ludzkiej dojrzałości to Jego postawa w czasie Męki: wobec zdrajców – opanowany; wyraża ból, ale nie błaga o litość; mówi prawdę, ale nie gardzi rozmówcami; potrafi odpowiedzieć, ale ma także odwagę nic nie odpowiadać. Daje się przybić do krzyża, ale zna swoją godność”.
Pan Jezus był asertywny: otwarty na innych, ale bez poniewierania sobą. Dostrzegał potrzeby ludzi, ale nie spełniał im wszystkich zachcianek.
Najpierw obrona, potem rozeznawanie
Asertywności się uczymy. Pierwsze kroki są trochę skrajne i przerysowane. I dobrze. Tutaj główną postawą jest obrona. Później człowiek nabiera pewności siebie. I ten stan wymaga ostrożności. Po „etapie obrony”, gdy człowiek zna już swoje prawa i umie stawiać granice, potrzebny jest etap drugi, czyli: rozeznawanie. Bo szczytem dojrzałości nie jest kierowanie się obroną, ale kierowanie się miłością! O. Krzysztof Dyrek przestrzega: „Czasami osoby nieasertywne, gdy nauczą się asertywności, stają się buntownikami, a nawet egoistami. Podkreślają swoje prawa, a zapominają o obowiązkach. Osią dojrzałości nie jest powiedzenie sobie: to ja jestem najważniejszy, ale raczej: najważniejsze, bym zrobił to, co zrobiłby teraz Jezus na moim miejscu”.
Człowiek, który w nauce asertywności zatrzyma się tylko na etapie „obrony”, nie osiągnie dojrzałości. I wciąż nie będzie potrafił dojrzale kochać. Trzeba zatem rozeznawać. A co? Okoliczności zewnętrzne oraz wewnętrzną motywację. Zastanów się, pomódl do Jezusa i zapytaj, co On by teraz zrobił. A w sprawach ważniejszych – podejmij temat ze spowiednikiem.
Praktyczne wskazówki
Wysłuchaj propozycji/prośby.
Daj sobie czas na decyzję! Często „wkopują nas” zbyt szybkie deklaracje, których potem się żałuje. Tutaj bardzo pomocne są „gotowce”, którymi nikogo nie obrazisz. Np.: „Słuchaj, przemyślę to i dam Ci potem znać”; „Czekaj, zerknę w terminarz i Ci powiem”; „Posortuję myśli i oddzwonię!”.
Wsłuchaj się we własne serce: czego pragniesz? Czy ta sprawa nie godzi w twoje sumienie? Czy masz w sercu pokój?
Zastanów się, czy masz na to czas.Odpowiednio ustawiaj priorytety.
Pamiętaj: proszący nie jest wrogiem. Mów sobie: „On ma prawo prosić, a ja mam prawo odmówić”.
Zapytaj o własne intencje. Dlaczego chcę się zgodzić/odmówić? Z lęku o opinię? Z lenistwa? A może z miłości, bądź po prostu z ochoty?
Daj odpowiedź. Zrób to z miłością… do proszącego, i do siebie.
Krzysztof Dyrek SJ
Jezuita, filozof, teolog i psycholog. Prowadzi szkolenia i terapie, publikuje.
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.
Także dziś ludzie podli najchętniej po raz drugi skazaliby Jezusa na śmierć i pilnowali, żeby już nigdy nie wyszedł z grobu. Jednym ze sposobów „nowoczesnego” skazywania Jezusa na śmierć jest twierdzenie, że On nigdy nie istniał.
Co jakiś czas pojawiają się ludzie, którzy poddają w wątpliwość to, czy Jezus istniał naprawdę. Jak to jest możliwe, że ktoś uznaje za postać mitologiczną kogoś najbardziej znanego w historii ludzkości, kto w radykalny sposób zmienił dzieje tego świata, za kogo miliony męczenników oddało życie i kto jest największym autorytetem moralnym dla co najmniej miliarda osób w naszych czasach? Odpowiedzieć na to pytanie stanie się oczywista wtedy, gdy uświadomimy sobie, czym charakteryzuje się człowiek święty.
Chrystus niosący krzyż, El Greco, ok. 1578 r.
Ludzie podli boją się świętości
Człowiek święty to ktoś, kto cieszy i fascynuje ludzi szlachetnych, kto niepokoi tych, którzy grzeszą i kogo chcą zabić ludzie podli. Tak było na przykład ze św. Janem Pawłem II. Ludzie szlachetni przyjeżdżali do niego z całego świata, żeby chociaż na chwilę go zobaczyć. Grzesznikom przy Papieżu trzęsły się ręce z niepokoju i poczucia winy, a ludzie podli wysłali płatnego mordercę, żeby go zastrzelił. Podobnie było z ks. Jerzym Popiełuszką. Ludzie uczciwi wszędzie go szukali, grzesznicy przy nim się niepokoili, a ludzie przewrotni porwali go i w bestialski sposób zamęczyli na śmierć. Największym świętym, jaki chodził po tej Ziemi, był wcielony Syn Boży, Jezus Chrystus. On był samą miłością i świętością, we wszystkim podobny do nas, oprócz grzechu. To właśnie dlatego ludzie szlachetni szli za Nim z entuzjazmem nawet na pustynię. Ludzie grzeszni spuszczali przed Nim głowy i błagali Go o litość, a ludzie podli postanowili Go zabić i skazali Go na śmierć krzyżową.
Wobec Jezusa nikt z ludzi nie jest w stanie przejść obojętnie. Każdy z nas czuje, że to ktoś wyjątkowy i jedyny w całej historii. Także w naszych czasach ci, którzy kochają, szczerym sercem szukają Jezusa i żyją z Nim w przyjaźni. Ci, którzy grzeszą i chcą się nawracać, przychodzą do Jezusa zawstydzeni, wyznają swoje winy jak syn marnotrawny i proszą Go o miłosierdzie. Natomiast ci, którzy nie kochają i nie chcą się zmieniać, patrzą na Jezusa z nienawiścią, gdyż Jego istnienie jest dla nich nieznośnym wyrzutem sumienia. W swojej naiwności myślą, że zło, które czynią, nie jest aż tak wielkim złem, jeśli sobie wmówią, że Bóg nie istnieje. To właśnie dlatego także w XXI wieku ludzie podli najchętniej po raz drugi skazaliby Jezusa na śmierć i pilnowali, żeby już nigdy nie wyszedł z grobu. Jednym ze sposobów „nowoczesnego” skazywania Jezusa na śmierć jest twierdzenie, że On nigdy nie istniał.
Pogańscy historycy o Jezusie
Powątpiewanie w to, czy Jezus jest postacią historyczną, świadczy o niewiedzy tych, którzy takie twierdzenia wypowiadają. O Jego istnieniu świadczą nie tylko Listy św. Pawła, napisane 25–30 lat po śmierci Jezusa oraz Ewangelie, które powstały kilkadziesiąt lat po wydarzeniach, które opisują i których świadkami były tysiące ludzi. Rzeczywiste istnienie Jezusa potwierdzają także starożytni historycy pogańscy, którzy byli Mu nieżyczliwi, a w najlepszym przypadku neutralni wobec Niego. Popatrzmy na niektóre z historycznych zapisów.
Pierwszym niechrześcijańskim autorem, który napisał o Jezusie, był żydowski historyk Józef Flawiusz. Około roku 93 po narodzinach Jezusa wydał on „Dawne dzieje Izraela”. W swojej kronice pisze m.in.: „W tym czasie żył Jezus, człowiek mądry, jeżeli w ogóle można go nazwać człowiekiem. Czynił bowiem rzeczy niezwykłe i był nauczycielem ludzi, którzy z radością przyjmowali prawdę. Poszło za nim wielu Żydów, jako też pogan. On to był Chrystusem. A gdy wskutek doniesienia najznakomitszych u nas mężów, Piłat zasądził go na śmierć krzyżową, jego dawni wyznawcy nie przestali go miłować. Albowiem trzeciego dnia ukazał im się znów jako żywy. I odtąd, aż po dzień dzisiejszy, istnieje społeczność chrześcijan, którzy od niego otrzymali tę nazwę”.
O Jezusie pisze też historyk Tacyt, który żył w latach 56–120: „Aby zniweczyć hałaśliwe wieści, Neron podsunął winnych i na najbardziej wyszukane kary oddał tych, których ludność jako znienawidzonych z powodu ich zbrodni nazywa chrześcijanami. Twórca tej nazwy Chrystus za rządów Tyberiusza został przez prokuratora Poncjusza Piłata skazany na śmierć”. Fakt istnienia Jezusa potwierdzają inni historycy starożytności – Pliniusz Młodszy (62–113), Lukian z Samosaty (ok. 125 – 180) i Celsus (II w.). Lukian napisał: „Do dziś czczą jak wiadomo tamtego wielkiego człowieka, ukrzyżowanego w Palestynie za to, że wprowadził między ludzi te nowe obrzędy”. O historyczności Jezusa piszą ponadto autorzy żydowscy czyli rabini, zwłaszcza w Talmudzie Babilońskim.
Współcześni naśladowcy Heroda
W słynnym musicalu „Jesus Christ Superstar” jest scena szczególnie zapadająca w pamięć. Oto Jezusa skazanego na śmierć prowadzą do króla Heroda, który mógłby Go jeszcze uratować. Herod jest człowiekiem niemoralnym i próbuje sobie kpić z Jezusa. W prześmiewczy sposób żąda od Niego jakiegoś cudu. W tej sytuacji Jezus w ogóle się nie odzywa. Herod nie wytrzymuje konfrontacji ze spokojem Jezusa i wykrzykuje: „get out from my life!” (wynoś się z mojego życia!).
Na gruncie nauki żaden człowiek nie jest w stanie zaprzeczyć historycznemu istnieniu Jezusa. Dowody na Jego istnienie są zbyt oczywiste. W tej sytuacji niektórzy próbują zaprzeczać temu, że Jezus zmartwychwstał i że powrócił do apostołów. Tacy ludzie twierdzą, że Jezus wprawdzie istniał i był wręcz najbardziej szlachetnym człowiekiem w historii ludzkości, ale że nie był Bogiem. Tego typu twierdzenie jest nielogiczne i sprzeczne z oczywistymi faktami. Otóż Jezus wprost mówił, że stanowi ze swoim Ojcem w Niebie jedno, że działa w imieniu Boga i że ma władzę równą Bogu. Czyni cuda, wskrzesza i odpuszcza grzechy. Został skazany na śmierć przez Annasza i Kajfasza właśnie za to, że uważał siebie za Boga. Jeśli ktoś twierdzi, że Jezus był najbardziej szlachetnym człowiekiem w historii ludzkości, a jednocześnie twierdzi, że nie był Bogiem, to czyni z Jezusa kłamcę lub chorego psychicznie. A kłamca czy ktoś zaburzony nie może być uznawany za najbardziej wyjątkowego człowieka w całej historii.
Za lub przeciw Jezusowi
Jezus nie zostawia nam wyboru: albo zachwycamy się Jego mądrością i Jego miłością aż do oddania za nas życia na krzyżu, albo wmawiamy sobie, że był to jakiś nieszczęśnik, który nie wiedział, kim jest. Gdy ktoś postępuje w sposób niegodny człowieka, to dla „uspokojenia” sumienia chowa się przed Jezusem i wmawia sobie, że On w ogóle nie istniał, że nie był Bogiem, albo że nie jest dla nas ważny.
Dwa tysiące lat temu ten Bóg przyszedł do nas osobiście, chociaż z góry wiedział, że źli ludzie skarzą Go na śmierć. Odtąd już wiemy, że Bóg nie tylko istnieje, ale że Twój i mój los jest dla Niego ważniejszy niż Jego własny los.
Na gruncie nauki żaden człowiek nie jest w stanie zaprzeczyć historycznemu istnieniu Jezusa. Dowody na Jego istnienie są zbyt oczywiste.
ks. Marek Dziewiecki
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.
Szanowni Państwo, informujemy, że serwis „Drogi” wykorzystuje wyłącznie pliki cookies, niezbędne do prawidłowego działania: utrzymania sesji i anonimowej analizy statystyk ruchu. Warunki przechowywania i dostępu do plików cookies można określić w swojej przeglądarce.