Szczęść Boże!
Temat tego numeru „Drogiˮ przywołał wiele informacji zapisanych w mojej pamięci. Wśród nich są dwa przysłowia:
„Cudze chwalicie, swego nie znacie” i „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. Krótkie wyjaśnienie: jeden ze znawców podczas swoich wykładów (zwykłe sale nie mieszczą chętnych) mówi wyraźnie, że wszystko, co nas fascynuje w obcych duchowościach, jest obecne w duchowości znanej Kościołowi, czasem tylko trochę inaczej to nazywamy. A co do tej ciekawości, to jest w człowieku dobra ciekawość poznawcza, która odkrywców pcha na nowe lądy, naukowcom każe nocami siedzieć w laboratoriach i nad kartkami pełnych niezrozumiałych dla nas wzorów i wykresów. Ale jest też ciekawość tego, co tajemnicze, nieznane, a czasem nawet zakazane. Tu człowiek roztropny powinien dobrze się zastanowić, uważnie posłuchać. Gdy usłyszymy, że ktoś kilka lat musiał chodzić na egzorcyzmy, aby uwolnić się od złego ducha, to może zatrzymamy się przed wzięciem do ręki wahadełka czy przed skorzystaniem z usług bioenergoterapeuty. Gdy jakaś znana osoba ujawni cierpienia, jakie przeżywała w sekcie, w której była manipulowana, a czasem nawet wykorzystywana na różne sposoby, to zrezygnujemy z zaproszenia jakiejś pogodnej pary, która wręczyła nam ulotkę informującą o spotkaniach, podczas których można doznać prawdziwej wolności ducha, wręcz uniesienia się ponad troski tej ziemi.
Pamiętam też, że „nasza ojczyzna jest w niebie” (Flp 3, 20), i że pewien znany naukowiec, doktor chemii, gdy opowiadał o swej bolesnej przygodzie z hinduizmem, powiedział: „Podczas tych głębokich doświadczeń, w stanie nirwany tęskniłem za związkiem szczególnego spełnienia, który nazywamy miłością”, a potem, już po powrocie do Kościoła katolickiego, napisał: „Rodziłem się, a Bóg nie kazał mi znikać, przeciwnie, przychodził do mnie, abym się narodził jako osoba. Bo to, że jestem osobą jest mi dane, abym mógł kochać” (o. Jacques Verlinde).
Poruszę jeszcze sprawę nieco wstydliwą. Mianowicie bardzo wielu ludzi szuka jakiegoś doznania duchowego… z lenistwa. Chyba każdy z nas wie z własnego doświadczenia, że nie ma większej radości, gdy coś w sobie – przy pomocy łaski Bożej – zwyciężymy, gdy złamiemy jakąś niechęć, gdy wypracujemy dobry nawyk. Ale do tego trzeba się napracować. Tymczasem przy pomocy jakiejś substancji chemicznej możemy osiągnąć stan błogości. Tylko że na krótko, na bardzo krótko. Podobnie stosując jakąś technikę oddychania czy ćwiczeń, możemy coś miłego poczuć, i dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że to nas nie zaspokaja, nie daje prawdziwej wolności.
Obecny numer „Drogiˮ przygotowaliśmy po to, by ostrzec Was przed wchodzeniem w rzeczywistość, która staje się bagnem albo labiryntem.
Ks. Zbigniew Kapłański