Z ks. Radosławem Warendą SCJ, redaktorem naczelnym czasopisma „Czas Serca”, rozmawia Kajetan Rajski
Skąd pojawił się u Księdza pomysł, by wyruszyć na Drogę św. Jakuba?
Pomysł pojawił się wraz z możliwością. Skomplikowane? Już wyjaśniam. W tamtym czasie studiowałem w Rzymie. Był to mój pierwszy rok studiów na Gregorianie. Łatwo wyobrazić sobie trudności: nowy język, nowa międzynarodowa wspólnota, plus oczywiście same studia. Perspektywa wakacji za oceanem na kolejnym kursie językowym wcale nie napawała mnie entuzjazmem, a przynajmniej nie tak, jak świadomość trzymiesięcznych wakacji od niepamiętnych czasów. Był czas. Zrodził się i pomysł, by ów czas podarować Bogu, sobie i znajomym naraz. O Camino de Santiago usłyszałem pierwszy raz od jednego z moich współbraci, który kilka lat wcześniej wybrał się z grupą młodych ludzi. Resztę koniecznej wiedzy uzupełnił internet, a konkretnie strona www.caminodesantiago.pl. Przeglądając ich relacje, niezliczone zdjęcia i mapy zrodziła się z marzeń decyzja: idziemy. Do pielgrzymowania to człowiek „zapala” człowieka.
Czy chodził już Ksiądz wcześniej na pielgrzymki?
Oczywiście. Najczęściej na te do Częstochowy z różnych miejsc. Od tras najkrótszych: pielgrzymka diecezji sosnowieckiej – 2,5 dnia, po te zdecydowanie dłuższe: z Lublina – 12 dni. W pielgrzymowaniu człowiek przestaje grać, udawać, opadają maski... Tutaj jesteś tym, kim jesteś naprawdę. Musisz zmierzyć się nie tylko ze zmęczeniem, bólem bąbli na stopach, ale z trzeszczącym nagłośnieniem i fałszującą pielgrzymkową siostrą, która wierzy, że śpiewać umie. Camino jednak jest całkiem inne...
Jakie były największe obawy w związku z Camino?
Paradoksalnie obaw było nieproporcjonalnie mniej niż nadziei i radości. Pierwszą na pewno to, czy dam radę. Potem czy dadzą radę współtowarzysze. Wybraliśmy się w cztery osoby: Maciek – warszawski ksiądz, z którym dzieliłem studencką dolę i niedolę, Rita – cierpliwa korektorka naszego łamanego języka włoskiego, też studentka Gregoriany, oraz Natalia – lubelska studentka, obecnie m.in. koordynatorka Fundacji Mam Marzenie.
Życie pokazało, że największą obawą dnia będzie nie tyle gdzie będziemy spali i co jedli, ale gdzie odprawimy Mszę Świętą. O resztę troszczył się dobry Bóg, już od pierwszego dnia wędrówki, gdy podarował nam butelkę białego wina zdatnego do tego, by odprawić Eucharystię. Resztę dokończyliśmy w czasie obiadu.
W jaki sposób się Ksiądz przygotowywał? Jaki sprzęt czy potrzebne rzeczy zabiera się ze sobą?
Dużo pomogły mi informacje znalezione w internecie. Dołożyłem nieco własnego doświadczenia i muszę przyznać, że z listy, którą wtedy ułożyłem na pielgrzymkę dla czterech osób, skorzystało już kilkoro kolejnych caminowiczów. Na początku musisz określić, z kim idziesz. Dlaczego to ważne? Bo nie ma sensu noszenia dwóch tubek pasty do zębów, czy – co cięższe – dwóch butelek szamponu. Ten zaś wcale nie jest jedynie do włosów. Spokojnie umyjesz resztę i wypierzesz ubrania. Już zaczynasz dzielić się życiem...
Zasada jest prosta: jeden komplet ubrań masz na sobie, dwa pozostałe siedzą w plecaku lub suszą się na nim. Nic ponad to. Żadnych eleganckich rzeczy, zero papierowych książek. Zabierasz: skarpetki (zakładasz również do sandałów), bieliznę, dwie oddychające i szybkoschnące koszulki na krótki rękaw, plus jedną z długim, polar. Koniecznie coś od deszczu: jeśli twój plecak nie ma pokrowca przeciwdeszczowego, to poncho. Buty trekkingowe (bez goretexu), sandały i klapki pod prysznic. Kapelusz jest zdecydowanie lepszy, chroni też kark od słońca. Krem z dużym filtrem również się sprawdza. Przyda się też chustka, którą, gdy wiało, owinąłem wokół głowy i uszy były bezpieczne. Panowie muszą podjąć decyzję, czy na pewno chcą się golić. Panie, czy będzie się dla kogo malować. Wszystkim polecam duży ręcznik z lekkiej mikrofibry i cienką alumatę.
Mały zestaw plastrów nie zaszkodzi, a na profesjonalną pomoc Cruz Roja zawsze można liczyć. Warto mieć jednak kartę EKUZ w portfelu (woreczku) zaraz obok dowodu osobistego.
Rano, gdy wyklujesz się z własnego śpiwora i złożysz dmuchaną poduszkę, przyda się latarka czołówka, ale bez zapasowych baterii. Te kupisz po drodze na pewno. Warto mieć kilka wytrzymałych worków na śmieci, chusteczki higieniczne, które mogą pełnić rolę papieru toaletowego, plastikowe klamerki do bielizny i kilka metrów cienkiej żeglarskiej linki lub sznurka. Ta pierwsza zdecydowanie lepsza: nie pląta się i łatwo rozwiązać supły. Nigdy nie zapomnę spojrzenia pełnego podziwu niemieckich pielgrzymów, gdy rozciągaliśmy sznurek w patio naszego albergo, by wysuszyć ubrania. A gdy nie wyschną, przypniesz agrafkami ubrania do plecaka. Jeśli agrafki masz...
Metalowy kubek wraz z nożem, łyżką i widelcem nie będzie zbędnym balastem. Spaghetti łyżką trudno jeść.
Nie wspominam o tym, co pomoże, by Camino de Santiago nie stało się jedynie wędrówką, ale pielgrzymowaniem. Koniecznie Pismo Święte czy Liturgię godzin, polecam najlżejsze wersje... na telefon. Do niego wgrasz też specjalne mapy z różnicą wzniesień oraz z informacjami o konkretnych schroniskach w miasteczkach. Pomoże ci to zaplanować codzienną trasę.
Wszystko pakujemy do niedużego wygodnego plecaka. 40–50 litrów wystarczy spokojnie i uchroni cię przed pokusą wzięcia czegoś więcej. Przecież jeszcze musisz zmieścić butelkę wody.
Mój plecak pomieścił jeszcze albę, stułę i zestaw liturgiczny, by móc odprawić Mszę. Z tym, okazuje się, jest niemały problem.
Jakie są koszta tego typu wyprawy?
Wszystko zależy, czy gotujesz sam, czy chodzisz do baru, a także dla ilu osób to robisz. Pierwsza opcja jest najciekawsza i bardziej ekonomiczna. Robiliśmy to tak: sprawdzaliśmy, co w kuchni zostało po wczorajszych pielgrzymach (makaron, ryż, czasem warzywa), brakujące składniki kupowaliśmy, a to, co pozostało, zostawialiśmy jutrzejszym pielgrzymom. W 2010 roku spokojnie wystarczyło 20–25 euro na jeden dzień. Im bliżej Santiago de Compostela, tym drożej.
Jak przebiegała trasa Księdza drogi do Santiago? W ile dni ją pokonaliście?
Wybraliśmy trasę francuską, z której przeszliśmy jedynie... 600 km, wyruszając z Logroño. Zajęło nam to prawie miesiąc. Warto jednak przy takiej trasie zaplanować jeden, dwa dni odpoczynku w trakcie. W moim przypadku nie obyło się ani bez tego, ani bez lekarskiej wizyty.
Zapraszam na mój blog: www.radekscj.pl, tam znajduje się również pielgrzymkowy dziennik i jeszcze więcej zdjęć, które tutaj się nie zmieściły.
Nie sposób nie zapytać o uczucia, jakie towarzyszyły Księdzu, gdy Ksiądz dotarł do Santiago.
Chciałem dotrzeć na pierwszy piątek miesiąca do Santiago. I jedynie to z zaplanowanych rzeczy się udało. Cała reszta była inna. Bo zamiast czterech osób, docieramy w siódemkę wraz z Martinem – managerem jednego ze szwajcarskich banków, Kim – Koreanką pracującą w Norwegii, notabene agnostyczką, oraz z jeszcze jedną Polką. Zamiast słońca – pada. Drugi raz w ciągu ostatniego miesiąca. Więc dziesiąta z minutami docieramy przed Katedrę, wspólne zdjęcia. Kolejka po Compostelę. Uroczysta Eucharystia z botafomeiro (wielką kadzielnicą) na dziękczynienie. Wspólny uroczysty obiad z wyśmienitym winem. Pamiątki dla najbliższych. Przytulenie się do Apostoła i modlitwa przy jego relikwiach. Spowiedź. Szczęście i poczucie spełnienia. Czego więcej potrzeba pielgrzymowi? Tutaj nic się nie kończy, tutaj wszystko zaczyna się na nowo.
Jakich rad udzieliłby Ksiądz osobom, które po raz pierwszy wybierają się na Drogę św. Jakuba?
Może jednej: droga nie jest trudna, to trudności są drogą.