Z Krzysztofem J. Kwiatkowskim, który organizuje młodzieżowe obozy przetrwania w Bieszczadach, rozmawia Jola Tęcza-Ćwierz
Skąd taki pomysł na życie?
– Gdy byłem licealistą – a był rok 1970 – zacząłem opuszczać lekcje, udawałem się do lasu i tam… szukałem samego siebie. Taki młodzieńczy bunt. Któregoś dnia obejrzałem film Dzikie dziecko w reżyserii Francois Truffaut. To prawdziwa historia z 1789 roku, opowiedziana językiem filmu. Chciano się pozbyć pewnego dziecka, lecz ono przeżyło w lesie i zostało znalezione. Doktor Jean Marc Gaspard Itard próbował przywrócić chłopca do świata ludzi. Pojawiła się we mnie szczególna wizja i zacząłem zajmować się pogubionymi dziećmi, by znalazły siebie. Dlatego wychodziliśmy do lasu.
Zanim zrodził się mój survival, parę lat byłem pedagogiem ulicznym. Zacząłem pracować w szkole i przy okazji prowadzić koło strzeleckie. Dzieciaki chciały letnich obozów. I wtedy okazało się, że jesteśmy raczej kołem wędrowców w dziczy i pojawiło się słowo survival. A ja zacząłem świadomie przyglądać się zjawisku. Zrozumiałem, że to nie jest działalność okolicznościowa, przypadkowa. Ma w sobie ogromny potencjał, ale trzeba rozumieć wszystkie jej procesy.
Pracując w zakładzie wychowawczym, wyprowadzałem podopiecznych w teren. Organizowałem podchody (nieco poważniejsze niż te dziecięce), mosty linowe, wspinaczkę na drzewa itp. Pomagali mi asystenci, wychowani trochę w sztuce przetrwania, nieco tylko starsi od moich podopiecznych. Do dziś wspominamy, ile dobrego nam to dało. Do dziś też nie umiem przestać… Kto bierze udział w takich obozach? Czy do survivalu trzeba się przygotować? – To zajęcie dla każdego. Nawet bez żadnego przygotowania. Trzeba jedynie pamiętać, że nasze postępowanie musi być adekwatne do tego, jacy jesteśmy i w jakich warunkach działamy. Jeśli ktoś jest mniej doświadczony, a udaje się w miejsce, gdzie panują trudniejsze warunki, powinien mieć doświadczonego towarzysza. Nie ma jednak wyraźnych granic wyznaczających pole naszej aktywności. Nie chodzi oczywiście o bycie zwariowanym, lecz rozważnym. Dlatego lepiej być przygotowanym. Bycie rozważnym wcale nie oznacza bycia nudnym. W powszechnej świadomości survival kojarzy się z umiejętnością przetrwania w lesie, rozpalania ogniska bez użycia zapałek albo jedzeniem korzonków na kolację.
Jaka jest Pana definicja?
– Oto ona: „Na survival składa się zespół postaw i świadomych zabiegów przygotowujących do przetrwania oraz służących przetrwaniu w przewidywanych trudnych i skrajnie trudnych sytuacjach. Survival jest sztuką dostosowywania samego siebie do warunków zewnętrznych oraz sztuką dostosowywania warunków zewnętrznych do swoich potrzeb.
Zwłaszcza wtedy, gdy dotyczy sytuacji nietypowych, nagłych i groźnych wobec braku podstawowych środków do życia oraz narzędzi”. Całość służy własnemu przygotowaniu do radzenia sobie z coraz poważniejszymi wyzwaniami rzeczywistości. Survival to przetrwanie. Nic innego.
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.