Jadę do Poznania, by odwiedzić przyjaciela z podstawówki. Nie widzieliśmy się od kilku lat. Gdy tata znalazł pracę w Warszawie, musiałem przeprowadzić się z rodzicami do stolicy. Udało nam się podtrzymać znajomość z Karolem dzięki SMS-om i mailom.
Właśnie wjechał na peron mój pociąg. Pokonuję wysokie stopnie, przemieszczam się wąskim korytarzem i zajmuję miejsce w pustym przedziale. Słychać gwizdek konduktora. Ruszamy. Uwielbiam podróżować pociągiem, jest w tym coś magicznego. Stukot kół, „przesuwające się” widoki za oknem i stacje – te stare, zniszczone, zupełnie opustoszałe i te tętniące życiem. Obserwuję ludzi. Na peronie jest tyle emocji: radość przywitań i wakacyjnej wolności, łzy pożegnań. Już wyobrażam sobie, jak Karol ucieszy się, gdy zobaczy, jak wysiadam z pociągu! Na stacji Warszawa Zachodnia wyciągam książkę. Udaje mi się przeczytać zaledwie kilka linijek, gdy do mojego przedziału wpada zdyszana starsza pani. Pomagam jej położyć bagaż na górnej półce i znów chowam nos w lekturze. Nie mogę przeczytać już ani jednego wyrazu – współpasażerka gada na okrągło. Zaczęła od dzisiejszej nieznośnej młodzieży siedzącej tylko przed komputerem. Gdy spojrzała na moją książkę, ugryzła się w język i szybko zmieniła temat. Zaczęła narzekać na złą politykę gospodarowania odpadami komunalnymi. Później wygłosiła przemowę o spreparowanych sondażach przedwyborczych w jakimś zupełnie nieznanym mi kraju. A potem już do stacji Sochaczew królowała tematyka zdrowotna – rwa kulszowa, nadwrażliwość jelita grubego i zgaga. W Kutnie gaduła poinformowała mnie, że bardzo miło się ze mną rozmawiało. Nadmienię, że chętnie bym z nią pokonwersował, ale nie dopuściła mnie do słowa!
Zakomunikowała też, że niestety musi już wysiadać. Pomachałem jej przez okno na pożegnanie (bez smutku) i rozsiadłem się wygodnie na siedzeniu, wyciągając termos i kanapkę. Delektowałem się ciszą i czytaniem. Ale niedługo! W Łowiczu wsiadł do mojego przedziału czterdziestolatek. Na początku ucieszyłem się, że to facet. Żyłem dotąd w przekonaniu, że mężczyźni nie są pleciugami. Kilka minut minęło bez zakłóceń, lecz nagle mój spokój przerwał bardzo głośny dzwonek komórki. Z aparatu zaczął po chwili wydobywać się przeraźliwy jazgot. Jak się później domyśliłem, dzwoniła żona. Dyskusja, której absolutnie nie chciałem, a musiałem być świadkiem, trwała aż do Konina. Uff... W końcu „niedobry” mąż wysiadł. Uniósł ramiona i uśmiechnął się do mnie na odchodne jakby przepraszająco. Tym razem nie pomachałem, nawet nie popatrzyłem w jego stronę. Nie rozumiem, jak można przy obcej osobie wywlekać na światło dzienne tak prywatne sprawy. Cisza, lektura, ulubiony baton – znów zrobiło się miło. Szczęście nie trwa jednak wiecznie! Najgorsze czekało na mnie na kolejnej stacji! W drzwiach zobaczyłem dziesięciolatka, który pięknie się uśmiechał, mówiąc: „Dzień dobry”. „Jaki miły chłopiec będzie moim kompanem podróży” – pomyślałem z zadowoleniem. Ale zaraz za nim wszedł do przedziału jego rówieśnik, a potem jeszcze jeden i kolejny. W końcu dziesięciolatkowie wypełnili mój przedział po brzegi! Opiekun kolonii nakazał chłopcom, by byli grzeczni i... przepadł jak kamień w wodę. Zaczęło się! Głośne śmiechy, rozmowy, raz po raz krzyki. A potem muzyka, puszczana ze smartfona na cały regulator, i głupawe filmiki z YouTuba. Miałem naprawdę dość. Jak gdyby tego było mało, po chwili zaczęła się regularna bitwa – po przedziale latały pomidory, jaja na twardo, popcorn. Nawet chipsów nie oszczędzili! Gdy jeden z chłopców ściągnął buty i niemalże pod nos podstawił mi swoje stopy wątpliwej czystości, nie wytrzymałem! Wyszedłem na korytarz.
– Co ty taki małomówny jesteś? Tyle czasu się nie widzieliśmy. Myślałem, że gęba nie będzie ci się zamykać – zdziwił się Karol, zauważając, że jestem bardzo milczący.
– Czasem milczenie jest złotem, uwierz mi! – powiedziałem, uśmiechając się w duchu na myśl o dzisiejszych pasażerach pociągu relacji Warszawa-Poznań. Nie chciałem, by pomyślał, że go lekceważę, więc chcąc, nie chcąc przy obiedzie opowiedziałem mu o nich.
Iwona Bińczycka-Kołacz
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.