Z Aleksandrą Płusą, pierwszą kobietą maszynistą w PKP Intercity, rozmawia Agata Gołda.
Dlaczego wybrała Pani zawód maszynisty?
– Dorastałam w kolejowej atmosferze. Mój tata jest maszynistą od ponad 35 lat. Zawsze fascynowała mnie jego praca, w której każdy dzień wydawał się inny. Gdy wracał ze służby, wypytywałam o wszystkie szczegóły. Interesowały mnie też lokomotywy. Bardzo lubię prowadzić różne pojazdy. Siedzenie za kółkiem samochodu zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność.
W drodze do spełnienia marzeń pokonała Pani wielu kandydatów. W rekrutacji brało udział tysiąc osób, maszynistami zostało osiemdziesięciu. Jak wygląda nauka zawodu?
– Najpierw jest dwumiesięczne szkolenie z zasad funkcjonowania kolei i przepisów ruchu. Kończy się egzaminem, po którym można uzyskać licencję maszynisty. Kolejnym etapem jest szkolenie, które trwa do półtora roku. Zdobywa się m.in. wiedzę z zakresu budowy maszyn kolejowych. Później, pod okiem instruktora, uczy się obsługi taboru, w tym także lokomotyw spalinowych. Na koniec jest egzamin, po którym uzyskuje się świadectwo maszynisty. Pozwala ono na pracę w zawodzie i uprawnia do prowadzenia danego typu pojazdu na wybranych trasach.
Jak na co dzień wygląda praca maszynisty?
– Każdy dzień jest inny, choć wykonuje się mniej więcej te same czynności. Jednego dnia rano jestem w Łodzi, a po południu w Krakowie. Kolejnego w Poznaniu, a następnego w Warszawie. Zmieniają się miejsca i ludzie. Zawsze znajdzie się ktoś, z kim mogę porozmawiać o bieżących wydarzeniach. Pozwala to spojrzeć na wiele spraw z różnej perspektywy. Jedno jest niezmienne. W czasie jazdy muszę być cały czas bardzo skoncentrowana, gdyż jako maszynista odpowiadam za bezpieczeństwo pasażerów.
Co w tej pracy jest najtrudniejsze?
– Praca jest bardzo nieregularna. Nie trwa od poniedziałku do piątku od 8.00 do 16.00. Czasami służba wypada w weekendy i święta. Pociągi wyjeżdżają w trasę bez względu na warunki atmosferyczne. Jest to uciążliwe, ale wszystko da się poukładać i znaleźć czas dla rodziny, na pasje i rozwój. Ostatnio wróciłam na studia na kierunku transport.
Co sprawia Pani największą radość?
– Marzyłam, by zostać maszynistą. Gdy prowadzę pociąg, jestem tylko ja i tory przede mną.
Jak się Pani pracuje z samymi mężczyznami?
– Na początku można było wyczuć lekki dystans. Po jakimś czasie udało mi się zyskać szacunek kolegów, głównie za odwagę. Zaskoczyłam ich tym, że złamany paznokieć czy pobrudzenie smarem nie są mi straszne. Poza tym dosyć dużo wiem o elektrotechnice. Podczas kursu zostałam powołana na starostę grupy. Myślę, że przetarłam szlaki przyszłym koleżankom. Gdy zostałam maszynistą, na początku mylono mnie z drużyną konduktorską, ale również wśród załogi szybko udało mi się zdobyć uznanie. Koledzy przyznali, że potrafię ich „postawić do pionu”.
Dziękuję za rozmowę.
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.