Pytano nas, czy można pokochać cudze dziecko. Jakie cudze? On jest nasz.
Zawsze mówiliśmy, że chcemy mieć troje dzieci. O Zuzię staraliśmy się trzy lata, o kolejne dziecko – pięć-sześć lat, zanim podjęliśmy decyzję, że będzie to droga adopcji. Potem trzeba było rozpocząć proces adopcyjny, który trochę trwa. Od złożenia papierów do rozpoczęcia przygotowania minął rok. Pracownicy biura adopcyjnego przychodzą do domu, oceniają warunki. Mieliśmy wtedy jeden pokój z kuchnią. Pokazaliśmy dokumenty, że mamy działkę i plany budowy domu. To przeważyło. Później były rozmowy z psychologami. Zadawali niewygodne, bardzo osobiste pytania, np. co nami kierowało, czy współżyjemy? Co jeśli w trakcie procesu adopcyjnego pocznie się biologiczne dziecko? Będą bliźniaki – powiedzieliśmy. Później trzeba przejść szkolenie. Na wolne miejsce czekaliśmy prawie rok. Szkolenie mieliśmy na wyjeździe. Oprócz dwóch -trzech godzin wykładów był czas na zabawę z dziećmi z domu dziecka. Po wszystkim dostaje się tzw. kwalifikację rodziny adopcyjnej. I czeka na sygnał z ośrodka, że jest dziecko.
Telefon w związku z Maćkiem zadzwonił w październiku. On miał wtedy dziewięć miesięcy. Nawet nie marzyliśmy o takim maluchu. Moje pierwsze skojarzenie: ma brązowe oczy tak jak Grzesiek. Jakby Maciek na nas czekał. Pani z pogotowia opiekuńczego powiedziała nam później: jak zobaczyłam męża, od razu wiedziałam, że to dziecko dla państwa.
Spotykaliśmy się czasem z reakcjami, że dokonujemy heroicznego czynu. A my po prostu chcieliśmy mieć kogo kochać. Człowiek ma w sobie pokłady miłości, którymi chce się podzielić. Łapię się na myśli: dlaczego nie pamiętam porodu? Więź przyszła z czasem, trzeba ją było zbudować. Pytano nas, czy można pokochać cudze dziecko. Jakie cudze? On jest nasz.
Agata i Grzegorz, rodzice Zuzi i Maćka
Trafiło mi się super
Byłam w domu dziecka około dwóch lat. Pamiętam biały pokój z łóżkami stojącymi rzędem i wpadające słońce. Mogłam mieć półtora roku.
Moi rodzice nigdy mi nie dali odczuć, że jestem „inna”. Gdyby mi nie powiedzieli, że jestem adoptowana, to ja bym nie wiedziała. Oni po prostu byli. Trafiło mi się super, najcudowniejsi rodzice pod słońcem. Dali mi dużo ciepła, dużo wsparcia. Zawsze mogłam na nich liczyć. Może nawet za bardzo mnie rozpieszczali, przez to, że nie chcieli, żebym się czuła gorsza.
Byłam jeszcze mała, kiedy mi powiedzieli, że jestem adoptowana. Miałam taki etap, że zadawałam mnóstwo pytań: gdzie ja byłam, czy byłam w brzuszku... Odpowiadali mi najpierw w formie bajki: mama i tata misio chcieli mieć małe misiątko, ale nie mogli. Pewnego razu poszli do lasu, znaleźli małe misiątko i wzięli je...
Zdarzały się sytuacje, kiedy ludzie traktowali mnie inaczej. Sąsiadka, skonfliktowana z moimi rodzicami, powiedziała mi: ty to jesteś przybłęda! Albo jedna z kuzynek, żeby mi dokuczyć, powiedziała: ty nie jesteś nasza! Miałam wtedy może osiem lat, ale pamiętam do tej pory. To bolało. Inny kuzyn odmówił zostania ojcem chrzestnym mojego dziecka.
Strasznie chciałam się czegoś dowiedzieć o swojej biologicznej rodzinie. Nie dawało mi spokoju, że ich nie znam. Nieważne, jaką masz rodzinę adopcyjną, zawsze cię ciągnie... Wielki ukłon w stronę moich rodziców, że mieli do tego cierpliwość. Musiałam mieć skończone 18 lat. Dowiedziałam się, że mam dwóch braci. O pierwszym bracie wiem, ponieważ przebywa w ośrodku. Jest upośledzony. Drugiego nie udało mi się odnaleźć. Polskie prawo nie zezwala na ujawnienie danych w takiej sytuacji – on może nie wiedzieć, że jest adoptowany, i może się nigdy nie dowiedzieć. Spotkanie z biologiczną matką najchętniej bym wykasowała, to jedno z moich najbardziej traumatycznych przeżyć. A spotkanie z bratem było jednym z najcudowniejszych.
Monika
Wysłuchała: Magda Urlich
Więcej w drukowanym wydaniu „Drogi”. Zachęcamy do prenumeraty. O „Drogę” pytajcie także w swoich parafiach.
Zachęcamy do regularnego korzystania z serwisu internetowego: www.pro-life.pl. Aktualności na: www.facebook.com/psozc